Korespondencje naszych Czytelników
W słowackich jaskiniach i Górach Bukowych
|
XIV-wieczny zamek Krasna Hórka
|
Fot. omniplan.hu
|
Słowacja Węgry
Wyruszyliśmy bladym świtem, kierując się na znany wielu turystom niezwykle popularny Słowacki Raj. Minęliśmy go jednak dużym łukiem i ruszyjiśmy dalej w kierunku Słowackiego Krasu, rozciągającego się na południe od Rożniawy. Słowacki Kras to największy w Europie Środkowej obszar krasowy, objęty ochroną w granicach rezerwatu. Niespotykana różnorodność form krajobrazowych i bogactwo flory i fauny, a także liczne jaskinie czynią go jednym z najatrakcyjniejszych zabytków przyrody na Słowacji. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Kwaterę znaleźliśmy 5 kilometrów na wschód od Rożniawy, we wsi Krasnohorske Podhradie, u stóp XIV-wiecznego zamku
Krasna Hórka.
Hrad to przepiękny, stojący na szczycie wzniesienia górującego nad niewielką wsią, jeden z najlepiej zachowanych zamków na Słowacji. Eksponaty zamkowego muzeum nie odbiegają od klasycznych muzealnych ekspozycji. Zbroje, porcelana, obrazy, stare meble, nic nowego. Dla wielbicieli przeszłości jednak rarytas. Dla znudzonych klasycznymi zamkowymi eksponatami pozostają zamkowe mury, otoczone parkową zielenią. To dla nich warto jednak wspiąć się na wzgórze i obejść je dookoła, rzucając okiem na podświetlane wieczorami zamkowe mury.
Krasnohorske Podhradie jest doskonałym punktem wypadowym po okolicy. Warto zatrzymać się tu na kilka dni, by spokojnie każdego dnia smakować coraz to nowe miejsca. Zaraz po przyjeździe wybraliśmy się na zamek, drugiego dnia pojechaliśmy w stronę oddalonej o kilka kilometrów Zádielskiej Doliny. Niezwykły krasowy kanion o długości 3 kilometrów oraz 300-metrowej wysokości ścian robi niesamowite wrażenie. Początkowe metry przypominają wędrówkę ze Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru. Droga jest wytyczona drzewami przysłaniającymi okolicę. Po kilkudziesięciu minutach pozostawiliśmy za sobą asfaltową dróżkę i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Dopiero tam, w kilku doskonałych punktach widokowych, zrozumieliśmy, dlaczego tak wiele osób opisuje tę dolinę. Żeby zrozumieć, trzeba wspiąć się na jej szczyty. Trasa jest dość łatwa, pomijając przymus wspinania się coraz wyżej i wyżej, nie jest to jednak wspinaczka na Świnicę czy spacerek po Pieninach. Spotkanie kogokolwiek na szlakach jest rzadkością. Podczas ponadgodzinnej wędrówki nie widzieliśmy nikogo. Mogliśmy podziwiać chmury spływające na szczyty i otaczające nas lasy. To przeżycie zupełnie inne od wędrówki szlakami tatrzańskimi. Widoki przypominające norweskie fiordy były nagrodą za nudnawą wspinaczkę.
Szczególnie wartymi polecenia są jaskinie
Słowackiego Krasu.
Wszystkie razem i każda z osobna. Jako pierwszą wybraliśmy Ochtinską Aragonitową Jaskinię. Ta unikatowa w skali światowej, 300-metrowej długości, odkryta w 1954 roku jaskinia zachwyca przepięknymi i zadziwiającymi kształtem krystalicznymi wapieniami aragonitami, tworzącymi najróżniejsze formy, od delikatnych kwiatów, poprzez długie igiełki, aż do bałwankowatych wybrzuszeń, tak różnych od typowych form naciekowych.
Najpiękniejsza i najbardziej okazała wydała nam się jednak Jaskinia Domica. Królowa wśród obejrzanych przez nas jaskiń. Nie tak niedostępna jak jaskinie Jury Krakowsko Częstochowskiej, nie tak surowa jak jaskinie Tatr ogromna i zachwycająca. Ta położona tuż obok węgierskosłowackiej granicy jaskinia zapiera dech w każdym momencie. Zazwyczaj bowiem zachwyt trwa kilka minut. Tak było w przypadku zwiedzania jaskini Dobśinska l'adova jaskyńa, z jej dochodzącą do 26 metrów głębokości warstwą lodu Wielkiej Sieni, czy też jak w przypadku Jaskini Ochtinskiej, gdzie uczucie zachwytu wracało co jakiś czas. Oszołomienie podczas spaceru 1,5-kilometrowym, przeznaczonym dla turystów odcinkiem Domicy nie znika, trudno cokolwiek powiedzieć i z wrażenia trudno zamknąć usta, trudno uwierzyć w jej istnienie, czy choćby naturalne powstanie. Szata naciekowa w postaci ogromnej ilości form tarcz, bębnów, kaskadowo rozmieszczonych mis naciekowych, stalaktytów w kształcie cebul, stalagmitów w kształcie pagód, bałwanów, zwisających ze sklepienia delikatnych draperii i ciężkich kotar, oszałamia różnorodnością, a przelatujące co chwila nad głowami nietoperze - jest ich tu 16 gatunków - sprawiają, iż ciarki chodzą po plecach.
Nie można nazwać tego strachem, latające małe ssaki budzą raczej śmiech nawet wśród dzieci. Domica, odkryta niecałe 100 lat temu, zachwyca bogactwem dowodów życia człowieka jaskiniowego. Ślady ognisk, znalezione gliniane, w liczbie ponad dwustu, garnki, naszyjniki, kamienne siekiery, noże zadziwiają swym wyglądem i tak dziwną w tym miejscu autentycznością. Istotną uwagą jest cena biletu. Warto zapłacić za droższy bilet i dzięki temu mieć możliwość wodnej przejażdżki podziemną rzeką Styks na niewielkiej, wyposażonej w cichutki silnik łodzi. Dzięki spływowi Styksem wrócimy do świata żywych po około 15 minutach rejsu 140-metrowym odcinkiem, ale wrażenia pozostaną niezapomniane. Ktokolwiek i kiedykolwiek znajdzie się w tych rejonach, obowiązkowo musi się zatrzymać na zachodnim krańcu Silickiej planiny, 10 kilometrów na południowy wschód od miejscowości Plesivec, na południe od wsi Kecovo.
Warto wspomnieć o problemie, jaki można napotkać, zwiedzając słowackie jaskinie. To minimalna liczba osób, dla której otwiera się bramy wejściowe. Nasza dwójka miała z tym niezłe kłopoty, ominęło nas niestety, właśnie z tego powodu, zwiedzanie
Jaskini Gombaseckiej.
Jednak rodzina z dwójką dzieci rozwiązuje ten dylemat. Cierpliwie czekaliśmy ponad 6 godzin na wejście do Jaskini Gombaseckiej, ale nikt się nie zjawił. Zrekompensowaliśmy sobie to wizytą w Silickiej Ladnicy położonej na szlaku do wsi Silica. Warto odwiedzić tę lodową grotę, której specyficzny mikroklimat sprawia, iż ogromne lodowe stalagmity mogą nas olśniewać cały rok. Ta przepaść o 50-metrowej długości, 30-metrowej szerokości i 91-metrowej głębokości zasługuje na uwagę właśnie ze względu na swoją osobliwość. Wiek obecnej przez cały rok pokrywy lodowej szacuje się na 2000 lat.
Po wizycie w Domicy skierowaliśmy się ku Węgrom. Gdy granicę mieliśmy za sobą, kilkanaście metrów za nią odwiedziliśmy syjamską siostrę Domicy - Jaskinię Baradla. Jaskinie, mimo iż transgraniczne, trzeba zwiedzać niestety osobno, brak jest bowiem czynnego podziemnego przejścia granicznego. Leżące tak blisko siebie zachwycają jednak swoją odmiennością. I tak, o ile Domica była królową, Baradla zasługiwała na miano księżnej nocy. Ta największa jaskinia Parku Narodowego Aggtelek, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jest bardziej surowa, mniej barwna, potrafiła natomiast zachwycić nas akustycznymi możliwościami. Koncert Jeana-Michela Jarre'a w Sali Koncertowej, z na przemian gasnącymi i rozświetlającymi się skałami pozostanie w naszej pamięci przez długi czas.
Wart zobaczenia jest m.in. czerwony skalny tygrys pilnujący wejścia do sali tygrysa, ksylofon, orzeł z rozpostartymi skrzydłami czy kościelna ambona oraz masa innych przeróżnych form naciekowych. Od nas samych zależeć będzie, co dostrzeżemy i jaką nazwę temu czemuś nadamy. Wszystko zależy od wyobraźni. Warto dodać, iż jaskinie słowackie są tanie, w porównaniu z wrażeniami wejścia są wręcz darmowe.
Dalsza część podróży przeniosła nas w stronę
Egeru.
Tam napotkaliśmy pierwsze językowe problemy. Łatwo rozwiązywaliśmy je w punktach informacyjnych, posługując się językiem angielskim. Pracownicy punktów informacyjnych nie mają też problemów ze zrozumieniem niemieckiego. Ale zrozumienie naszych gospodarzy czy sprzedawców stało się niemożliwe, a dogadanie się graniczyło z cudem. Felsótarkany wybraliśmy na bazę noclegową. Południowe stoki i rozsiane wkoło winnice pozwoliły nacieszyć się spokojem, a bliskość do Egeru, nazywanego węgierskim Watykanem oraz górskich szlaków była dodatkowym atutem. Każdy pozostały nam do końca urlopu dzień staraliśmy się wykorzystać jak najpełniej. Całodzienne wędrówki po
Górach Bukowych,
przejażdżki rowerem po serpentynach drogi do Miskolca, nocne włóczęgi uliczkami Egeru pozwoliły odnaleźć radość życia. Cel wyprawy - Góry Bukowe, są powszechnie uważane za najpiękniejsze na Węgrzech. To właśnie dzięki nim, chroniącym południowe stoki od północnego zimna, możliwa jest uprawa w tym rejonie winorośli i produkcja przepysznych win. Miłych wrażeń potrafią dostarczyć korzenne wina ze szczepów Olaszrizling, Rizlingszilvani, Cserszegi i Chardonnay. Ze szczepów Zweigelt i Kekfrankos powstają natomiast wyśmienite czerwone wina. Obowiązkowym punktem zwiedzania Egeru powinna być dla każdego wizyta w Dolinie Pięknej Pani (Szepasszonyvolgy). Ta położona wśród niewielkich pagórków parkowa alejka potrafi zamieszać w głowie najbardziej zatwardziałym abstynentom. Wykute bowiem w wulkanicznej skale wiekowe piwniczki oferują najróżniejsze, obok najsłynniejszej Byczej Krwi Egri Bikaver, gatunki win spacerującym wokół turystom. Lampka węgierskiego wina jest obowiązkowa.
W Egerze warto odwiedzić również jeden z najstarszych zabytków, górujący na miastem Xlll-wieczny zamek miejsce walk wojsk tureckich z dwutysięczną załogą lstvana Dobo - bohatera narodowego, a także pozostałość po wpływach tureckich - czterdziestometrowy minaret, czy też przepiękny barokowy kościół Minorytów z połowy XVIII wieku. Warto zapuścić się nocą w oświetlone wąskie uliczki, czy gwarne place pełne małych knajpek z bogatymi piwnicami.
|
Domica to królowa wśród jaskiń Słowackiego Krasu |
Fot. ssj.sk |
Wracając do kraju, postanowiliśmy odwiedzić umieszczoną w 1987 roku na liście światowego dziedzictwa kultury UNESCO Hollókó - Kruczą Skałę - niewielką wioskę położoną na północy Węgier, jedno z najciekawszych pod względem kulturalnym i etnograficznym miejsc. Nadłożyliśmy prawie 100 kilometrów, by odnaleźć drogę, ale było warto. Wciąż żywy, zamieszkany skansen średniowiecznej wsi palockiej, położony po północnej stronie wzgórza Szarhegy, na którego szczycie dumnie wznoszą się ruiny zamku, mającego w swej historii króla Jana III Sobieskiego, wynagrodził nam trudy podróży. W Hollókó, "wsi ludzi wolnych", czyli bogatych chłopów wyzwolonych spod jarzma szlachty, warto odwiedzić każdy mały domek, obejrzeć stałą ekspozycję przybliżającą turystom kulturę palocką, sklepiki, niewielkie gospody, kolekcję lalek czy stojący na rozwidleniu dróg przepiękny maleńki kościółek. Charakterystyczna zabudowa i przepięknie zdobione białe domki warte są dłuższych poszukiwań wśród łąk i tajemniczych nazw okolicznych wiosek. To właśnie tam,
w Hollókó,
odkryliśmy, iż nasza nieznajomość węgierskiego może mieć swoje plusy. Zamawiając zagadkowe danie w karczmie, otrzymaliśmy prawdziwy kulinarny specjał. Smak ostrej papryki, delikatne kluseczki, przepyszny gulasz jest nie do podrobienia.
Warto wstąpić po drodze do miejscowości Oravsky Podzamok i skierować kroki w stronę Orawskiego Zamku. Ten największy na Orawie zamek należy bowiem do największych atrakcji turystycznych północnej Słowacji. Wzniesiony na 112-metrowej skale zespół zamkowy tworzą trzy powstałe w różnych okresach budowle zajmujące wierzchołek i zbocza wapiennej skały. Zwiedzanie zamku z przewodnikiem trwa około 1,5 godziny, a urozmaicają go pokazy walk rycerskich, palenie czarownicy, tresury ptaków oraz koncert muzyki dawnej.
Żadne trudy, zmęczenie, nadłożone kilometry, okropny smak czy zawrotna cena nigdy nie pozostają w głowie na dłużej. Dziś pamiętam widok ze szczytu Tarko (949 m), nie pamiętam trudów drogi, wiem, że Hollókó warte było tych 100 km, paskudny deser budzi śmiech, a cena umyka z pamięci. Pozostają tylko te cuda, których doświadczamy, nigdy koszty!
ALDONA URBANKIEWICZ
|